poniedziałek, 12 listopada 2012

O ubiorze słów kilka

Teoretycznie rzecz ujmując aby trenować amatorsko kolarstwo, nieważne czy szosowe, czy też MTB, jedyną rzeczą jakiej potrzebujemy jest rower. Są jednak też inne elementy, które znacząco wpływają na komfort jazdy, a co za tym idzie również na wyniki. Zacznijmy od pierwszorzędnej rzeczy, mianowicie: co na siebie ubrać?
Obecnie coraz więcej sklepów, mam tu na myśli przede wszystkim sklepy sportowe typu Decathlon (www.decathlon.com.pl ), GoSport (www.go-sport.pl) czy Intersport (www.intersport.pl), oferuje w sprzedaży stroje kolarskie. Także Lidl sezonowo i w niskiej cenie oferuje takie produkty, na dodatek bardzo dobrej jakości.
W ofercie firm produkujących odzież sportową znajdziemy spodenki, koszulki, bezrękawniki, rękawki, nogawki, ochraniacze na buty, bandamki, czapki. Każdy produkt zrobiony jest z solidnego, rozciągliwego materiału, ściśle przylegającego do ciała.
Podstawa to spodenki wyposażone w miękką żelową wkładkę. Początkowo trochę odrażały mnie te "spodnie z pieluchą", pod które nie zakłada się bielizny, jednakże z biegiem czasu trudno wyobrazić sobie jazdę kolarzówką bez nich. Tymbardziej, że siodełka są wąskie, a dzięki owej wkładce jazda staje się komfortowa. Na rynku dostępne są spodenki z szelkami lub bez, a także z długą lub krótką nogawką.



Kolejny element to koszulka kolarska. Uszyta z przewiewnego materiału, umożliwiającego odpowiednią cyrkulację powietrza, rozpinana całkowicie lub do połowy. Tak jak spodenki, koszulka również powinna być dopasowana. Na plecach posiada kieszonki, w których można pochować m.in. dokumenty i jedzenie na maratonach.



Całego sezonu nie sposób przejechać w krótkim rękawku i krótkich spodenkach, więc i tutaj mamy duże pole do popisu. Możemy założyć rękawki i nogawki, lub nałożyć bluzę i zamienić krótkie spodenki na długie. Osobiście preferuję stosowanie nogawek/rękawków, gdyż w każdej chwili możemy je zsunąć, gdy zrobi się cieplej. Dodatkowo można zastosować ochraniacze na buty, czy kurtkę przeciwdeszczową, a pod kask czapkę lub bandamkę.



Brnąc dalej nie możemy zapomnieć o konieczności posiadania kasku. Najlepiej zakupić go w specjalistycznym sklepie, a nie w supermarkecie. Ten drugi będzie zdecydowanie tańszy, ale niekoniecznie dopasowany do naszej głowy. A dobry kask to podstawa.



Wreszcie ostatnia rzecz to buty. Jako, że większość kolarzy - amatorów jeździ na rowerach, w których buty wpina się w pedały, należy też zadbać o odpowiednie obuwie. W zależności o typu pedałów, tak też i buty są zupełnie różne. Jednakże przede wszystkim muszą być dobrze dopasowane do stopy, nie mogą być za małe, gdyż dłuższa jazda stanie się wówczas katorgą a nie przyjemnością. W tym momencie polecam buty marki Shimano.



Oczywiście nie należy również zapomnieć o skarpetkach oraz rękawiczkach :)


piątek, 9 listopada 2012

Leszczyńska Liga Rowerowa

Moja przygoda z kolarstwem rozpoczęła się od startu w zawodach MTB, organizowanych w ramach Leszczyńskiej Ligii Rowerowej ( www.llr.com.pl ). Zatem warto abym również na ten temat napisała kilka słów.

LLR to cykl imprez organizowanych w naszym regionie. Tegoroczna Liga składa się z ośmiu wyścigów. Swój start miała 15 kwietnia w Trzebanii, a zakończenie odbędzie się już w przyszły weekend - 11 listopada w Osiecznej.

Osobiście pojawiłam się na 5 imprezach: 15.04.12 - Trzebania, 29.04.12 - Boszkowo, 27.05.12 - Leszno, 02.06.12 - Błotkowo oraz 16.06.12 - Górzno. Zdecydowanie każda kolejna z imprez była zupełnie inna od poprzedniej. Począwszy od łatwych tras, na takich z elementami XC skończywszy. Były momenty, w których można było się zastanawiać czy to aby na pewno zawody amatorskie. Frekwencja w porównaniu z maratonami szosowymi jest tutaj mniejsza, jednak także posiada swoich zwolenników.

Co do samej Ligi, można by w niej sporo zmienić, gdyż według mnie jest trochę niesprawiedliwa. Na osiem wyścigów tylko jeden jedyny jest kwalifikowany jako maraton, w którym mogli wziąć udział zarówno kolarze szosowi jak i ci na rowerach innych. Pozostałe wyścigi organizowane były typowo jako MTB. I gdzie tu sprawiedliwość? Według mojej skromnej opinii, byłoby idealnie gdyby rozgrywano 4 wyścigi typu szosa i 4 typu MTB. Każdy znalazłby coś dla siebie, a i chętnych by nie brakowało.



A tutaj zaproszenie na niedzielny finał, a zarazem Puchar Niepodległości:

wtorek, 30 października 2012

Tour de Pologne Amatorów 2012

Pisząc o udziale w maratonach szosowych, nie powinnam pominąć także startów nie związanych z Pucharem Polski. Do takich startów należy między innymi Tour de Pologne Amatorów. Impreza na której koniecznie trzeba być. Całkowicie różni się od powszechnych maratonów rowerowych i daje namiastkę zawodowstwa. W tym roku amatorzy mogli wziąć udział w dwóch etapach - w Jeleniej Górze oraz Bukowinie Tatrzańskiej. Ale zacznijmy od początku.
W zasadzie nie spodziewałam się, że wezmę udział w TdP Amatorów, początkowo myślałam, że tylko tata i siostra pojadą, no ale w rezultacie również zostałam zapisana. Po przeczytaniu regulaminu, zapoznaniu się z mapą trochę przeraził mnie fakt, że na pokonanie trasy mamy tylko dwie i pół godziny.
Maratony rowerowe z reguły odbywają się w soboty lub niedziele, natomiast Jeleniogórski etap, w którym braliśmy udział odbył się we wtorek - 10 lipca. Był to zarazem pierwszy etap wyścigu Tour de Pologne dla zawodowców. My - amatorzy, pokonywaliśmy tę samą trasę co zawodowcy, z tą różnicą, że na nas czekało jednorazowe pokonanie pętli liczącej 39,2 km, a na zawodowców jej czterokrotność (179,5 km).
Do Jeleniej Góry zaitaliśmy już dzień wcześniej, aby odebrać pakiety startowe oraz obejrzeć prezentację ekip zawodowych. W pakietach otrzymaliśmy fajne koszulki, broszurki oraz lnianą torbę. Szczęśliwcom udało się załapać na ciekawie wydany przewodnik po tegorocznym TdP.
Prezentacja zawodników odbyła się z opóźnieniem i oczywiście w błyskawicznym tempie. Mam tu na myśli fakt, że zawodnicy dosłownie "pojawiali się i znikali". Gdyby nie to, że razem z siostrą "przyczaiłyśmy" się pod samiutką sceną na sam koniec wydarzenia, pewnie nie udało by się nawet załapać na zdjęcie z Czesławem Langiem. Jednakże wiecznie uśmiechnięty Pan Lang był bardzo chętny do pozowania, a pstryknięta fotografia posłużyła nam później do artykułu w Panoramie Leszczyńskiej ( http://panorama.media.pl/ ).
Start Tour de Pologne Amatorów odbywał się w Jeleniej Górze. Uczestnicy zostali podzieleni na strefy, gdyż również z nami jechały Vipy, a wśród nich znani celebryci, politycy i oczywiście gwiazdy kolarstwa.
Trasa była całkowicie zamknięta, dokładnie tak samo jak na wszelakich zawodowych wyścigach. Oprócz tego zapewniono nam wóz serwisowy, a także karetkę, które towrzyszyły nam na trasie. Momentami można było zauważyć Czesława Langa, który autem nadzorował przebieg zmagań. Sama trasa początkowo wydawała się trudna, od Jeleniej Góry do Karpacza czekał na nas tylko i wyłącznie podjazd. Jego niejwiększe wzniesienie przypadało na sławetnym Orliku, tam też była premia górska dla zawodowców. Następnie był zjazd, na którym można było rozwinąć prędkość rzędu 100 km/h. W ten sposób zataczaliśmy pętle i finiszowaliśmy w miejscu startu.
Na mecie z mojej strony pojawił się płacz, gdyż nie wierzyłam w to, że sobie poradzę.
Po lekkim ogarnięciu, otrzymaniu medalu z mądrym słowem "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą" udaliśmy się do "miasteczka" TdP. Tam mogliśmy zjeść makaron, do wyboru ze szpinakiem bądź standardowo bolognese. Ku naszemu zdziwieniu nie było wody do picia. W miasteczku rozstawiono namioty reklamowe, dzięki temu można było zdobyć fajne bandamki, które bardzo się przydają.
Tak po krótce wyglądało Tour de Pologne Amatorów w Jeleniej Górze. Jednak opis nie oddaje tej atmosfery, to po prostu trzeba przeżyć na własnej skórze. Jeżeli ktoś miałby wątpliwości czy wziąć udział w tego typu imprezie, to bez najmniejszego wahania mogę ją polecić. Żaden wyścig kolarski w amatorkich maratoach powszechnie rozgrywanych w Polsce nie odda nam w tak perfekcyjny sposób "smaku" zawodowstwa. Dodatkowa satysfakcja to fakt, że choć w małej części pokonało się tę samą trasę co profesjonalni kolarze.

 

 

piątek, 5 października 2012

Jeziorak Tour 2012

Nareszcie jestem na bieżąco z maratonami szosowymi. I niestety nadszedł czas podsumowań, czyli ostatni maraton i zakończenie sezonu 2012. Tegoroczna edycja Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych zakończyła się w Iławie 23 września, dzień wcześniej rozegrano ostatni maraton, na którym stawiło się ponad 300 osób.
Przeżyjmy to jeszcze raz..
Jako, że do Iławy z Leszna trochę daleko, trzeba było znaleźć noclegi i udać się tam wcześniej. Tak więc zebraliśmy ekipę, spakowaliśmy rowery i wyruszyliśmy na Mazury. Po drodze wstąpiliśmy do Torunia, chwilę pospacerowaliśmy, kupiliśmy pierniki, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w dalszą podróż. Zaraz po przyjeździe do Iławy odebraliśmy startówki i udaliśmy się do miejsca naszego noclegu. Nocleg umiejscowiony był niedaleko startu/mety, więc rano wystarczyło tylko wsiąść na rower i ten kawałek podjechać.
Tegoroczny maraton w Iławie, a w zasadzie raczej w Szałkowie, odbywał się na trzech dystansach - 75 km, 150 km oraz 225 km. Ponadto przygotowano 20 km odcinek dla osób chcących wystartować na dystansie Rodzinnym. Trasa fajna, trochę przewyższeń, ponoć na drugim okrążeniu dosypano więcej górek :) Osobiście zapisana byłam na dystans mega, jednakże nie zdołałam go ukończyć ze względu na ból głowy po upadku w Łobezie. Tak więc przejechałam mini. Stan dróg w kilku miejscach, szczególnie pod koniec - no cóż, dość krytyczny. Oprócz tych kilku niedoskonałości, reszta trasy ładna i dobrze oznaczona.
Pogoda dała nam się we znaki, zmarzliśmy do szpiku kości. Na szczęście każdy miał do wyboru makaron lub żurek. Wybraliśmy żurek - pycha i na dodatek gorący. Bufet był naprawdę dobrze zorganizowany. Jeżeli ktoś chciał to mógł sobie kupić żurek, wątróbkę czy pyszne ciasto za małe pieniądze. Dzięki temu osoby nam towarzyszące, a nie startujące również mogły się posilić.
Dekoracja oraz ogólne podsumowanie sezonu odbyło się na drugi dzień w Hali Widowiskowej w Iławie. Było trochę zamieszania i dość długo to trwało. Na początek wręczano niebieskie stroje kolarskie dla osób, które ukończyły tegoroczną edycję Bałtyk-Bieszczady. Następnie dekoracja pierwszych trzech miejsc maratonu ładnymi szklanymi statuetkami. I wreszcie podsumowanie całego sezonu i uchonorowanie zwycięzców open oraz w kategoriach wiekowych Pucharu Polski.
Jako początkujący kolarz, jestem niesamowicie dumna z zajętego drugiego miejsca w kategorii K2 w ramach Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych. Chciałabym podziękować wszystkim osobom, które mi pomogły na starcie, w trakcie jazdy. Tym którzy udzielili mi wielu cennych rad i wskazówek. Bez Was by tego nie było. A te osoby to w większości klub LKK Leszno, który mam nadzieje dumnie reprezentowałam podczas tego pierwszego dla mnie sezonu.

Trochę zdjęć tutaj :
http://www.fmix.pl/album/96113/jeziorak-tour-2012/1




środa, 26 września 2012

VII Choszczeński Maraton Rowerowy - Pętla Drawska 2012

1 września po raz siódmy zorganizowano maraton rowerowy w Choszcznie. Jako, że spodobała mi się jazda na dłuższym dystansie, postanowiłam wystartować na 152 km. Oprócz tej trasy, do wyboru było 96 km i 248 km.
Uznaliśmy, że Choszczno okręcimy w jeden dzień. Rano wyjechaliśmy, dojechaliśmy na trochę ponad pół godziny przed startem. Poskładaliśmy rowery, naładowaliśmy odżywki po kieszeniach i w drogę. Od samego startu tempo było dość szybkie, praktycznie do pierwszego punktu żywieniowego. A same bufety -rewelacyjne, brałeś co chciałeś: banany, batony, pyszne drożdżówki, kawa czy herbata. A oprócz tego bardzo sympatyczna obsługa.  Trasa urozmaicona, trochę podjazdów, niektóre z rodzaju tzw. hopek. Jednakże bardzo dobrze mi się jechało i na metę dojechałam w zaledwie 6 i pół godziny. Średnia jaką wykręciłam to 23,43 także myślę że mogę być z siebie zadowolona. Tymbardziej biorąc pod uwagę fakt, że moja przygoda z rowerem trwa ledwie 8 miesięcy.
Na mecie czekały na nas piękne medale. Były zupełnie inne niż na poprzednich maratonach, duży, ceramiczny, a na odwrocie każdemu wypisywano imię, nazwisko, ukończony dystans oraz czas. Oprócz tego każdy otrzymał dyplom. Jako, że musiałam trochę poczekać na tatę, którego kręgosłupodmawiał posłuszeństwa, poleżałam sobie na ławeczce i korzystałam ze słoneczka, które grzało tego dnia niesamowicie. Jak już dojechała reszta naszego Teamu (LKK Leszno), udaliśmy się na posiłek regeneracyjny, a tam... kolejne miłe zaskoczenie. Pyszna zupka pomidorowa, ziemniaczki, surówka i kotlecik. A później kiełbaska z grilla. Się organizatorzy postarali i konkretnie zadbali o nasze brzuszki.
Wieczorem odbyła się dekoracja, która trwała niecałe 30 minut. Jako zwycięzcy w poszczególnych kategoriach otrzymaliśmy ładne, wręcz powiedziałabym, że eleganckie statuetki.




środa, 19 września 2012

VII Łobeski Maraton Rowerowy im. Eugeniusza Gostomczyka

Każdy z podziwem patrzy na osoby pokonujące dystanse mega i giga, czy nawet ultra. W pewnym momencie przychodzi ten czas, że sam chcesz się sprawdzić na dłuższej trasie.
Dla mnie taka okazja na sprawdzenie własnych możliwości nadarzyła się 25 sierpnia podczas Łobeskiego Maratonu Rowerowego. Decyzja o starcie padła w zasadzie w ostatnim dniu zapisów, gdyż tego samego dnia w Gostyniu odbywał się wyścig Amber Road (nie mylić z Amber Gold :) ). Amber Road to również impreza warta uwagi, co roku drużyny kolarskie zmagają się na czasówce o olimpijskiej długości 100 km. Jednakże dla mnie ważniejszy był start w Łobezie.
Maraton odbywał się na czterech dystansach: mini - 100 km, mega 137, giga 274 oraz ultra 408 km.
Mimo iż dotychczas najdłuższym przejechanym przeze mnie dystansem było 90 km, uznałam, że te 47 km więcej przecież jestem w stanie przejechać. Tak więc o godzinie 15, zaraz po pracy razem z tatą wyruszyliśmy w kierunku Radowa Małego, gdzie tak naprawdę usytuowany był start/meta. Wieczorem byliśmy już na miejscu. Odebraliśmy pakiety startowe i zorientowaliśmy się czy w szkole, w której mieściło się biuro zawodów są jeszcze wolne miejsca noclegowe. Mieliśmy szczęście, bo załapaliśmy się na łóżka. Swoją drogą "Hotelik" w szkole był bardzo fajnie wyposażony. W pokoju, w którym akurat spaliśmy były 4 łóżka piętrowe, stolik i krzesła, szafa, umywalka. Jak na nocleg za 15 zł od osoby to naprawdę całkiem całkiem. Dodatkowo naszymi współlokatorami okazali się leszczyniak i pan z Murowanej Gośliny. Wszamaliśmy jeszcze po porcji makaronu i poszliśmy spać.
Start mojej grupy na dystansie mega odbywał się o godzinie 8:36. Dużo przed nami, bo już o godzinie 4 rano startowało niespełna 30 osób na dystansie Ultra, którzy do pokonania mieli trochę ponad 400 km - to jest dopiero wyczyn! No więc wyruszyliśmy na trasę. Trasa dobrze przygotowana, dziur nie za dużo. Podobała mi się życzliwość organizatorów jeśli chodzi o podjazdy - przed każdym "fajniejszym" podjazdem na asfalcie wymalowana była wielka uśmiechnięta buźka. Heh :) A owych podjazdów trochę było. Na 89 kilometrze zdarzył mi się mały wypadek. Myślałam, że strzeliła mi przednia opona, spojrzałam na nią i... trach.. Zahaczyłam o koło taty i poleciałam. Trochę się poobijałam - takie tam zadrapania, później lekko opuchnięte kolano, ból całego prawego boku. Najgorzej moja biedna łepetynka. Minęły trzy tygodnie a ona wciąż mnie boli. Fakt faktem przywaliłam dość mocno, bo kask pękł i nie nadaje się już do niczego, ale o tym fakcie dowiedziałam się dopiero na drugi dzień. Jednakże raz, pięć, osiem pozbierałam się i pojechaliśmy dalej. Dziękuje w tym miejscu osobom, które zapytały czy nie trzeba mi pomóc.
Punkty żywieniowe zaopatrzone w batony, banany i wodę. Standardowo. Gdybym wiedziała, że przy jednym z przejazdów kolejowych grupka dzieci będzie pytać "A da pani batona?" to bym tych batonów zabrała, żeby im dać. Bądź co bądź, dzieci na drodze wyciągające ręce żeby "przybić piątke", życzące "Szczęśliwej drogi" to jeden z najmilszych gestów pojawiających się podczas maratonu. Aż chce się dalej jechać. Dla siebie i dla nich patrzących na Twoje zmagania z podziwem. W tym momencie nie ma opcji żeby się poddać.
Na mecie udałam się do pielęgniarza, który mnie opatrzył i sprawdził czy wszystko w porządku.
W związku z tym, że dekoracja odbywała się wieczorem, wybraliśmy się na szybki wypad do Rewala. Dekoracja przebiegła sprawnie. Zdobywcy pierwszych miejsc w każdej kategorii otrzymali puchar, oprócz tego za trzy miejsca przyznawano dyplomy.


piątek, 14 września 2012

VII Kołobrzeski Maraton Rowerowy

Po raz kolejny udaliśmy się nad morze. Tym razem na Maraton w Kołobrzegu 11 sierpnia.
Jak do tej pory, kołobrzeski maraton kojarzył się wszystkim z wiatrem. W tym roku również nam towarzyszył, ale nie był tak natarczywy jak w ubiegłych latach.
Dotychczas zarówno start jak i meta znajdowały się w tym samym miejscu, w Kołobrzegu było inaczej.


Trasa bardzo sympatyczna, drogi w dobrym stanie, oznaczenia dobrze widoczne. Punkt żywieniowy dobrze zaopatrzony i przede wszystkim z sympatyczną obsługą.
Jeszcze króciutka wzmianka na temat dystansów, przygotowano dla nas do wyboru trzy długości trasy: 90 km, 166 km, 243 km. Oprócz tego 30 km dystansu Rodzinnego. Osobiście trochę żałowałam, że nie zmieniłam trasy i nie pojechałam 166 km, bo bardzo dobrze mi się jechało, mimo iż z początku jakoś nie mogłam się wkręcić.
Na mecie czekała na nas mrożona kawa oraz pyszny żurek.
Na drugi dzień wręczenie pucharów za pierwsze miejsca, a także imiennych medali wszystkim uczestnikom. Rozlosowano nagrody, w tym rejs promem.




czwartek, 13 września 2012

III Szosowy Maraton Rowerowy "O Beczułkę Miodu"

Kolejny maraton, na którym udało nam się być to III Szosowy Maraton Rowerowy "O Beczułkę Miodu" w Kluczborku, który odbył się 14 lipca. Tym razem do wyboru mieliśmy trasy o długości 85 km, 160 km oraz 235 km.
Trasa maratonu była dobrze przygotowana, na samym początku nalażało być ostrożnym, gdyż należało się "przebić" przez dość ruchliwą drogę. Stan nawierzchni można było ocenic jako dobry, momentami były dziury. Oznakowanie odpowiednie, skrzyżowania obstawione, rozjazdy również. Pod koniec wiał straszny wiatr, ale ogólnie pogoda dopisała.
Na mecie pamiątkowe medale, posiłek. Czyli jak wszędzie. Dekoracja odbyła się w ten sam dzień, co jest wielkim plusem. Pierwsze miejsca w poszczególnych kategoriach uchonorowano pucharami, za drugie i trzecie otrzymywano eleganckie statuetki. Dodatkowo pucharami obdarowano najstarszego i najmłodszego uczestnika maratonu.
Zwycięzcy w Open na każdym dystansie otrzymali beczułki z miodem.
Na koniec zorganizowano konkurs z wartościowymi nagrodami, wśród nich znalazł sie m.in.: rower, biżuteria srebrna, akcesoria rowerowe i wiele innych.




środa, 12 września 2012

XI Gorzowski Maraton Rowerowy - Kłodawa 2012

Tegoroczny Maraton Rowerowy w Gorzowie odbył się 30 czerwca. Start i meta umiejscowione zostały w pobliskiej miejscowości Kłodawa.
W przeciwieństwie do zeszłego roku, nie zastaliśmy ulewy. Inna była również trasa maratonu, nie prowadziła bowiem tak jak w roku ubiegłym przez sam Gorzów. Organizatorzy przygotowali cztery trasy: 30 km, 77 km, 154 km i 231 km. Najkrótszy dystans nie liczył się do klasyfikacji.
Odnośnie trasy na dystansie mini (77 km). Droga od startu była wręcz tragiczna, dziura na dziurze, wiele osób poprzebijało tam dętki. Jednakże był to tylko fragment, dalsza część była już ładna. Odpowiednio obstawiono trudniejsze miejsca, oznakowanie nie pozostawiało nic do życzenia. Jechało się przyjemnie. Z początku nagle zaczął lać deszcz w połączeniu z gradem, ale nie stanowiło to przeszkody. Wręcz brakowało tego deszczu, gdy zaczęło świecić słońce, a do przejechania jeszcze trochę zostało. Trasa fajna, trochę podjazdów, trochę zjazdów, także urozmaicone odpowiednio.
Na mecie pyszna zupka i kiełbasa.
Na drugi dzień dekoracja. Każdy otrzymał imienny medal, a zwycięzcy okazałe puchary. Później rozlosowano nagrody, wśród nich dwa rowery. Nam udało się przywieźć do domu dwa kaski :)



II Supermaraton Jastrzębi Łaskich - 10.06.2012

Maraton w Łasku z pewnością zasługuje na miano najlepszego maratonu. Mimo, iż organizowany dopiero po raz drugi, to z niezwykłą precyzją i dopracowaniem. Duży plus to fakt, że można zorganizować dobrą imprezę kolarską w jeden dzień. Dzięki temu wiele osób mogło zaoszczędzić na noclegach, a co za tym idzie - więcej było ścigających.
Tym razem organizatorzy przygotowali dla nas trasy o długościach: Mini - 88 km, Mega - 160 km oraz Giga - 232 km. Ponadto przygotowano dwie trasy Rodzinne o długości 34 km oraz 72 km, na których nie prowadzono klasyfikacji, ale na uczestników czekały pamiątkowe medale oraz udział w konkursie z nagrodami.
Jako, że od Łasku nie dzieli nas duża odległość, na maraton wyruszyliśmy wcześnie rano tak aby zdążyć na start. Miłą niespodzianką, tuż po dotarciu na miejsce okazały się startery, w których każdy otrzymał solidnie wykonany bidon termiczny, przydatny worek ( świetnie przydaje się choćby do przechowania butów kolarskich ), opaskę na ręke oraz kilka innych gadżetów. Jak do tej pory był to najbardziej okazały pakiet i z pewnością każdemu przypadł do gustu.
Jako w dalszym ciągu początkująca, startowałam na dystansie Mini. Moje wrażenia? Drogi ładne, miejscami trochę dziur, dobre oznakowanie. Nie było na co narzekać. Jechało się dobrze, bez awarii. I tym sposobem wylądowałam na pierwszym miejscu.
Po maratonie czas na odpoczynek, a następnie dekoracja. I tutaj również należą się oklaski. Statuetki za trzy miejsca, bardzo ciekawie wykonane - w formie loga Jastrzębi Łaskich. Po rozdaniu owych trofeów nastąpił czas na losowanie nagród. A nagród było bardzo dużo, od bielizny termoaktywnej począwszy, przez odtwarzacze dvd, na panelu przysznicowym skończywszy. Ponadto do wygrania był rower miejsci oraz nagroda główna karbonowy Giant zasponsorowany przez Columna Medica.
I jak tu nie przyjechać na taki maraton?

 


VII Leszczyński Maraton Rowerowy

27 maja po raz siódmy odbył się Leszczyński Maraton Rowerowy. Jako iż jestem z Leszna, nie mogło mnie na nim zabraknąć.
Tegoroczny maraton z pewnością był inny od poprzednich organizowanych w Lesznie, a także od tych które dotychczas objechałam. A dlaczego? Przede wszystkim ze względu na to, że po raz pierwszy odbył się ze startu wspólnego, a ruch drogowy był zamknięty. Do tej pory takie wyścigi mogliśmy oglądać tylko z udziałem zawodowców, np. podczas Tour de Pologne. Początkowo było dużo zachodu aby w ogóle ten start mógł się odbyć, ale w rezultacie wszystko udało się załatwić. I w tym momencie należą się podziękowania dla organizatorów, którzy za wszelką cenę walczyli o ten maraton. A było o co walczyć, bo wszystko wyszło perfekcyjnie.
Start wspólny był doskonałym pomysłem. Zupełnie inaczej się jechało aniżeli w grupie, nikt nie narzekał, ze nie może jechać z tym czy z tamtym. Zamknięty ruch drogowy był dodatkowym plusem, który zdecydowanie wpływa na komfort jazdy.
Jako, że był to pierwszy tego typu maraton, odbył się na dwóch dystansach - 75 km oraz 133 km. Trasa bardzo dobrze przygotowana, dziury dobrze oznakowane. Podjazd pod sławetny Zaborówiec faktycznie taki jak go opisywali - długi i męczący, ale nie niemożliwy do pokonania. Był to szybki maraton, wiele osób mogło pobić swoje życiowe rekordy.
Na mecie sielanka, przemiła atmosfera. Każdy otrzymał certyfikat ze swoim czasem oraz pamiątkowy medal. Zwycięzców udekorowano okazałymi pucharami. Na koniec rozlosowano dużą liczbę wartościowych nagród, w tym tradycyjnie - przelot samolotem.
Jedyny minus, choć nie wiem czy tak to można w zasadzie określić, to to że niestety uzykane wyniki nie były brane pod uwagę w klasyfikacji Pucharu Polski. No ale może na przyszły rok się coś w tej kwestii zmieni.



XII Ultramaraton Rowerowy im. Olka Czapnika

19 maja udaliśmy się na kolejny maraton, tym razem do pięknej nadbałtyckiej miejscowości jaką jest Świnoujście. Swoją drogą - bardzo odmienione, unowocześnione, a to robi wrażenie. Jako, że nad morze trochę daleko - przyjechaliśmy dzień wcześniej i ugosciliśmy w domkach tuż przy biurze zawodów. Nocleg bardzo sympatyczny, domek dla czterech osób z łazienką, lodówką i telewizorem. Zaraz po przyjeździe i jako takim ogarnięciu się odebralismy pakiety startowe, pełne ulotek i jakiegoś nowego batonu dla sportowców w formie sezamków.
Start maratonu przebiegł sprawnie. Do wyboru były trzy trasy o długościach : 85 km, 170 km i 255 km. Drogi ładne, poprowadzone przez znane nam miejscowości, m.in. Międzyzdroje, czy Wolin. Tym razem nie zabrakło też podjazdów, momentami wymagających. Jednakże im większy wycisk, tym większa satysfakcja. W miejscowości Wolin czekał na nas punkt żywieniowy z sympatycznymi paniami, bardzo dobrze zaopatrzony.
Po posiłku regeneracyjnym w formie zupy, nadszedł czas na odpoczynek. Mogliśmy pospacerować po mieście, czy nawet korzystać z kąpieli słonecznych. A wieczorem w Marinie czekała na nas smażona rybka. Na drugi dzień w Muszli Koncertowej odbyło się uroczyste zakończenie maratonu. Jako, że na większości maratonów statuetki otrzymuje się tylko za pierwsze miejsce w danej kategorii, bardzo przypadł mi do gustu pomysł z innymi medalami dla zdobywców drugiego i trzeciego miejsca. Jako drugie miejsce w kategorii K2 otrzymałam srebrny medal z oznaczeniem miejsca, a także z laserowym nadrukiem imienia, nazwiska oraz uzyskanego czasu po drugiej stronie. Bardzo estetycznie i ciekawie, za co należy się ogromny plus. Na pozostałych również czekały medale z laserowym grawerunkiem.




poniedziałek, 10 września 2012

VI Trzebnicki Maraton Rowerowy 'Żądło Szerszenia"

Mój pierwszy start w maratonie szosowym odbył się 28 kwietnia 2012 r. w Trzebnicy podczas VI Trzebnickiego Maratonu Rowerowego. Maraton ten zainaugurował tegoroczną edycję Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych.
Organizatorzy przygotowali do wyboru trzy trasy, 150 km, 225 km oraz po raz pierwszy - 75 km, czyli tzw. "dystans rodzinny".
Opowiem właśnie o tym dystansie, bo od tego zaczęłam. Dystans długości 75 km wprowadzono, aby każdy mógł zobaczyć i poczuć na własnej skórze tą niesamowitą atmosferę maratonu. Organizatorzy trafili w dziesiątke - zebrali 225 chętnych z różnych zakątków Polski. Od samego rana zbierano się by odebrać pakiety startowe, w których można było znaleźć skarpetki.
Osobiście uważam, że jest to jeden z najlepiej wspominanych przeze mnie wyścigów. Trasa w sam raz przygotowana pod początkujących kolarzy. Bardzo łatwa i przyjemna, umiejscowiona wśród licznych krajobrazów, m.in. stawów Milickich, które dodatkowo umilały samą jazdę. Przed startem każdy mógł podejść do księdza aby poświęcić rower i otrzymać obrazek ze św. Krzysztofem. Na mecie czekały na nas okazałe medale pamiątkowe, a także ciepły posiłek. Na drugi dzień odbyła się dekoracja najlepszych kolarzy według kategorii. Trójki na dystansie mini otrzymały puchar-maskotkę, przedstawiającom kotka - jako nawiązanie do trzebnickich Kocich Gór, z którymi zmagano się na dłuższych dystansach. Byćmoże była to również zachęta do wydłużenia dystansu na kolejnych maratonach :)


 
 
Co dał mi ten maraton? Przede wszystkim możliwość sprawdzenia samej siebie i swoich możliwości. Jeszcze rok wcześniej nie przypuszczałabym, że wsiąde na rower i będe jeździć w maratonach. Nie wyobrażałam sobie jaka to przyjemność i zarazem niesamowita satysfakcja. Dodatkowo można pokazać innym ile się potrafi. I to wszystko razem uszczęśliwia i daje "kopa" na dalsze zmagania. Raz zaczniesz i nie chcesz przestać. Mimo, iz trzeba dojechać w dane miejsce - co wiąże się z wcześniejszym wstawaniem- naprawdę warto. 



środa, 5 września 2012

Dawno, dawno temu...

Kolarstwo, dla niektórych sport jak każdy inny. Początkowo też tak uważałam, do momentu aż nie wsiadłam na rower.
A było to w styczniu. Moja przygoda z kolarstwem, z racji warunków atmosferycznych, rozpoczęła się na trenażerze i rowerze szosowym taty. Nie posiadałam wówczas ani własnej kolarzówki, ani nawet butów.
Niespełna rok wcześniej, tata zaczął interesować się kolarstwem. Wciągnął też siostrę, a ja byłam z boku. Jakoś mnie nie ciągnęło, uważałam że bieganie jest lepszym sportem. Zaliczyłam leszczyński maraton w biegu na 10 km i w zasadzie na tym moja "kariera" biegacza się skończyła. Później przypadkiem kontuzjowałam się, upadając na weselu kuzynki, co skończyło się skręconą stopą. O bieganiu do końca sezonu mogłam zapomnieć. W międzyczasie wraz z pomocą znajomych, utworzyliśmy salę do zimowych treningów. Taty kolarzówka została umieszczona na trenażerze. I tak mnie korciło, "A może by jednak spróbować?". W końcu moje wcześniejsze rowerowanie ograniczało się do starego górala, którego otrzymałam na komunię w 1999 roku. A szosa to zupełnie inna bajka. Diametralna różnica to waga i jakieś takie dziwne pedały. Pierwsza myśl, kurczę jak można jeździć przypiętym do roweru?! Abstrakcja jakaś, totalnie nie mieszcząca się w głowie. No ale - do odważnych świat należy, więc trzeba było spróbować. I tak ćwiczyłam wpinanie i wypinanie butów, ustawiając najróżniejsze trasy. W końcu z początkiem marca przyszedł czas na jazdę po polskich drogach. I znów zaczęło się pożyczanie kolarzówki, tym razem od siostry, a także jazda na rowerze mtb. Nie obyło się bez upadku, w końcu każdemu może zdarzyć się zapomnieć wypiąć ;)
Jazda na rowerze zaczęła coraz bardziej wciągać i tak zostało do dziś. Stała się czymś w rodzaju sposobu na życie. Wsiadasz na rower i jedziesz przed siebie, zostawiając problemy i pokonując coraz to dłuższe dystanse.
Kolarzy - amatorów jest coraz więcej. Widać to na maratonach, na których bywam, a także zwyczajnie w ciągu dnia na pobliskich drogach. Widzisz takiego szosowca jak kręci i uśmiech sam maluje się na twarzy. I to jest piękne.

Bloga założyłam nie tylko dlatego by dzielić się spostrzeżeniami, ale również po to aby nie jako "zdawać sprawozdania" z maratonów na których mam/miałam okazję być. W związku z tym, że przez ten sezon trochę się tego nazbierało, a każdy wart jest uwagi i poświęcenia osobnego postu, postaram się je po kolei opisywać. Mam nadzieję, że w ten sposób może więcej osób zechce startować w tego typu imprezach, a także przekona się do kolarstwa.