środa, 5 września 2012

Dawno, dawno temu...

Kolarstwo, dla niektórych sport jak każdy inny. Początkowo też tak uważałam, do momentu aż nie wsiadłam na rower.
A było to w styczniu. Moja przygoda z kolarstwem, z racji warunków atmosferycznych, rozpoczęła się na trenażerze i rowerze szosowym taty. Nie posiadałam wówczas ani własnej kolarzówki, ani nawet butów.
Niespełna rok wcześniej, tata zaczął interesować się kolarstwem. Wciągnął też siostrę, a ja byłam z boku. Jakoś mnie nie ciągnęło, uważałam że bieganie jest lepszym sportem. Zaliczyłam leszczyński maraton w biegu na 10 km i w zasadzie na tym moja "kariera" biegacza się skończyła. Później przypadkiem kontuzjowałam się, upadając na weselu kuzynki, co skończyło się skręconą stopą. O bieganiu do końca sezonu mogłam zapomnieć. W międzyczasie wraz z pomocą znajomych, utworzyliśmy salę do zimowych treningów. Taty kolarzówka została umieszczona na trenażerze. I tak mnie korciło, "A może by jednak spróbować?". W końcu moje wcześniejsze rowerowanie ograniczało się do starego górala, którego otrzymałam na komunię w 1999 roku. A szosa to zupełnie inna bajka. Diametralna różnica to waga i jakieś takie dziwne pedały. Pierwsza myśl, kurczę jak można jeździć przypiętym do roweru?! Abstrakcja jakaś, totalnie nie mieszcząca się w głowie. No ale - do odważnych świat należy, więc trzeba było spróbować. I tak ćwiczyłam wpinanie i wypinanie butów, ustawiając najróżniejsze trasy. W końcu z początkiem marca przyszedł czas na jazdę po polskich drogach. I znów zaczęło się pożyczanie kolarzówki, tym razem od siostry, a także jazda na rowerze mtb. Nie obyło się bez upadku, w końcu każdemu może zdarzyć się zapomnieć wypiąć ;)
Jazda na rowerze zaczęła coraz bardziej wciągać i tak zostało do dziś. Stała się czymś w rodzaju sposobu na życie. Wsiadasz na rower i jedziesz przed siebie, zostawiając problemy i pokonując coraz to dłuższe dystanse.
Kolarzy - amatorów jest coraz więcej. Widać to na maratonach, na których bywam, a także zwyczajnie w ciągu dnia na pobliskich drogach. Widzisz takiego szosowca jak kręci i uśmiech sam maluje się na twarzy. I to jest piękne.

Bloga założyłam nie tylko dlatego by dzielić się spostrzeżeniami, ale również po to aby nie jako "zdawać sprawozdania" z maratonów na których mam/miałam okazję być. W związku z tym, że przez ten sezon trochę się tego nazbierało, a każdy wart jest uwagi i poświęcenia osobnego postu, postaram się je po kolei opisywać. Mam nadzieję, że w ten sposób może więcej osób zechce startować w tego typu imprezach, a także przekona się do kolarstwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz